Samotne zalewanie smutków alkoholem, rozpaczy czy innych żali nie bez powodu nie było powszechnie chwalonym zabiegiem. Gdybym pomyślała o tym przed wypiciem pierwszych czterech szotów w pubie na Nowym Świecie, prawdopodobnie nie byłoby mnie już w tym obmierzłym lokalu przepełnionym pijanymi warszawskimi studentami. Jednak, mimo chęci wzięcia się w garść, od dwóch godzin trwoniłam pieniądze na ciepłą wódkę w pubie, w którym wszystko co dla mnie dobre i złe zaczęło się sześć lat temu. Z sentymentu przychodziłam tu częściej niż powinnam i nawet przywykłam do smrodu papierosów i potu, słabego oświetlenia, czy hałasu starej szafy grającej w rogu ciemnej sali za moimi plecami.
Tanie szoty brałam za miły dodatek do wspomnień łamiących mi serce na pół.
Czy byłam w swoich oczach żałosna? Bardzo. Czy przyszłam tutaj uchlać się tylko dlatego, że Robert prawie co piątek wpadał tu z kolegami na piwo? Tak. Czy byłam z tego dumna? Ani trochę.
Podobno zdanie sobie sprawy z własnej porażki to już połowa sukcesu.
- To za ten sukces - wymamrotałam, krzywo oparta jedną ręką o bar, drugą unosząc kieliszek przed oczy. - Ach… pusty. - Odwróciłam go górą do dołu, a kilka ostatnich kropelek ciepłego Stocka spadło na klejący się już wcześniej blat. W otaczającej mnie kakofonii dźwięków udawałam, że nie widzę litościwego spojrzenia podstarzałego barmana, który pieczołowicie, już od jakichś trzydziestu sekund, wycierał ciągle tę samą szklankę.
Skubany! Wygląda, jakby wiedział, że jestem niezdrowo przywiązana do faceta, którego kocham tak mocno jak samej siebie nienawidzę.
- Nie powinnaś tu przychodzić, Lena.
Moja dłoń, wciąż dzierżąca kieliszek, zatrzymała się w powietrzu i zawisnęła kilka centymetrów nad uchlapanym blatem. Mimo upływu lat, zdecydowanie większej ilości upadków niż wzlotów, czy samych rozstań, reagowałam na głos Roberta w ten sam sposób, jak w dniu, gdy go poznałam.
- Bo? - Mało delikatnie odstawiłam szkło na bar. - To podobno wolny kraj.
- Oboje wiemy, że nie przyszłaś tu przypadkowo.
Uniosłam kpiąco kącik ust i powoli obróciłam się na wysokim krześle za siebie. Udałam, że nie zauważyłam, jak moja granatowa sukienka podwinęła się z jednej strony, ukazując więcej niż zostało dla niej przewidziane. Robert nie był na tyle cwany, aby nie dać się na to złapać. Od razu zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, po czym wrócił do miejsca, gdzie materiał napinał się na moim udzie niebezpiecznie blisko biodra.
- Nie bierz wszystkiego do siebie. Widzisz te butelki za barem? - Skinęłam głową, nie odrywając spojrzenia od jego twarzy. - Po prostu trochę mnie dziś do nich ciągnie.
Robert mruknął pod nosem coś, czego nie wyłapałam w otaczającym nas harmidrze, ale nie ubolewałam nad tym jakoś szczególnie, ponieważ złość czająca się w jego oczach satysfakcjonowała mnie na tyle, że słowa zdawały się zbędne.
- Mieliśmy umowę, Lena - warknął i włożył dłonie w kieszenie, abym nie zobaczyła, że zacisnął je w pięści jak miał w zwyczaju. - Właśnie ją łamiesz.
- Bardzo możliwe - odpowiedziałam po kilku sekundach, w trakcie których Robert zdążył wypuścić głośno powietrze z płuc i w geście irytacji przeczesać palcami krótkie, ciemne włosy. - Nie możesz mieć do mnie pretensji. Nauczyłam się tego od ciebie.
Im bardziej byłam pewna siebie, tym bardziej on był wściekły.
Przez lata, które ze sobą spędziliśmy, znaliśmy swoje słabe punkty na tyle dobrze, aby umieć wykorzystać je w odpowiednim momencie. Na razie to ja wysunęłam się na prowadzenie, lecz wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, aż to on będzie dyktował warunki. Oboje wpływaliśmy na siebie tak samo destrukcyjnie i oboje mieliśmy tego świadomość, z powodu czego dwa lata temu podjęliśmy decyzję o rozstaniu.
A jednak, mimo tego, znów nieprzypadkowo spotkaliśmy się w tym obskurnym barze, w którym wszystko się zaczęło. Przez chwilę rozkoszowałam się świadomością, że wyczekiwaliśmy tego tak samo mocno.
- Możesz iść, jeśli przyszedłeś tylko po to, aby warknąć do mnie kilka koślawych zdań i posłać to spojrzenie z rodzaju “jestem taki groźny, nie pogrywaj ze mną, Lena”. - Machnęłam lekceważąco ręką w stronę stolika pod ścianą z cegły, gdzie siedziało już trzech jego kolegów z pracy. Ledwo mogłam dostrzec ich twarze skryte za chmurą papierosowego dymu, od którego właśnie zrobiło mi się niedobrze. - Taaak. To zdecydowanie to spojrzenie, to, które ma być tak wymowne. - Westchnęłam, przymknąwszy powieki, i oparłam się łokciami o blat za sobą, starając się trzymać pion, co wcale nie było takie proste. Napięcie, które zaatakowało mnie w momencie, gdy usłyszałam jego głos, nie opuściło mnie nawet na moment. Czułam je całą sobą, a wódka tylko jeszcze mocniej wybijała targające mną emocje.
Tak bardzo, jak chciałam go teraz pocałować, tak bardzo miałam nadzieję, że to on pocałuje mnie pierwszy.
- Lena, cholera. Idź do domu, tak będzie lepiej.
Uniosłam pytająco brew i wzięłam głęboki oddech, lekko odchylając głowę do tyłu, przez co końcówki moich blond włosów zmoczyły się od resztek alkoholu rozlanych na barze. Świat zawirował, poczułam, jak nagle jednak brakuje mi powietrza, a uderzenia gorąca mącą logiczne myślenie - i to wszystko tylko dlatego, że Robert oparł ręce po obu moich stronach i pochylił się w moją stronę.
Zapach znajomych perfum wywołał na mojej twarzy delikatny uśmiech.
- Myślisz, że możesz tak pojawiać się bez zapowiedzi i wytłumaczenia, jakby nic się nie stało? - Jego ciepły oddech drażnił moją szyję, gdy wypowiadał kolejne słowa niebezpiecznie blisko mojej skóry. - Obiecałaś, że już do mnie nie przyjdziesz.
Gdy wyczułam od niego alkohol, zaśmiałam się i uniosłam głowę, dzięki czemu mogłam spojrzeć mu w oczy. Gdybym lekko pochyliła się do przodu, dotknęłabym nosem jego policzka, a ustami jego ust, pozwalając wódce stłumić wyrzuty sumienia nękające nas oboje.
- Chciałam cię zobaczyć. Stęskniłam się. Czy to źle?
Obserwowałam, jak zaciska zęby, jak walczy ze sobą, aby odpowiedzieć mi w sposób, na jaki nie znajdę riposty. Ja natomiast jak urzeczona wpatrywałam się w jego twarz pełną od emocji, którym chciał zaprzeczyć. Nie wątpiłam, że wszystkimi pokładami silnej woli wzbraniał się przed choćby dotknięciem mnie, nawet jeśli znajdowaliśmy się w głośnym barze pełnym pijanych ludzi. Gdy jednak wreszcie, wraz z jego dłonią na mojej talii, poczułam słodki smak triumfu, wiedziałam, że w ciągu piętnastu minut skończymy w jego mieszkaniu, które dzieliliśmy przez ostatnie cztery lata związku.
- Nie powinienem w ogóle do ciebie podchodzić - mruknął wciąż wściekły, oparłszy czoło o moje. Z mocno bijącym sercem uniosłam delikatnie palcem jego brodę, aby nasze oczy znalazły się na jednej wysokości. - A ty nie powinnaś nosić już tego pierścionka, Lena. Nigdy nie weźmiemy ślubu, oboje to wiemy.
Spuściłam lekko wzrok na swoją dłoń i uśmiechnęłam się smutno w zamyśleniu.
- Zawsze mówiłeś, że kochasz to jak bardzo jestem sentymentalna.
- Zawsze mówiłaś, że odejdziesz ode mnie bez wahania, jeśli tylko będziesz chciała, a jednak znów tutaj przychodzisz i robisz wszystko, żebym nie mógł oderwać od ciebie wzroku.
Oddech uwiązł mi w gardle, poczułam się niepewnie. Przecież nie mogłam mu teraz powiedzieć, że tak naprawdę nigdy nie chciałam żadnego z naszych rozstań, że kochałam go pomimo błędów jakie notorycznie popełniał, bo za cenę spojrzenia, jakim właśnie mnie obdarowywał, byłam gotowa wybaczyć mu wszystko.
- Czyli moja taktyka działa? - zapytałam wpatrzona w jego ciemne oczy, subtelnie i powoli wkładając kolano między jego nogi. Obserwowałam go bacznie przez cały czas i na widok ostatecznego przebłysku jego złości na samego siebie, wiedziałam, że wygrałam.
- Dobrze wiesz, że działa. - Robert znów zacisnął dłoń na mojej talii, a ja westchnęłam, mimowolnie przymykając powieki.
Zapomniałam o otaczających nas ludziach, hałas zdawał się zniknąć. Gdzieś na granicy zmysłów słyszałam jedynie lekkie szumienie w głowie od wypitego alkoholu, wpatrzona w faceta, który od zawsze potrafił dać mi wszystko, aby potem zabrać to z powrotem i pozostawić mnie samą, pełną złudzeń i nadziei. Powinnam mieć mu to za złe i może miałabym, gdybym i ja nie robiła mu tego samego.
Uniosłam dłoń i dotknęłam jego policzka. Znajome ciepło jego ciała, skóra przy skórze, serce przy sercu wystarczyło, abyśmy oboje zapomnieli, że obiecaliśmy sobie więcej się nie widywać.
- Jeśli teraz cię pocałuję, to możemy nie zdążyć dojść do mieszkania - powiedział cicho, ale tak intensywnie, że niski tembr jego głosu zdawał się dotrzeć do choćby i najmroczniejszego zakamarku mojego stęksnionego za nim umysłu.
Czując dreszcze przebiegające mi po plecach, wyswobodziłam się z jego uścisku i przeszłam pod jego ramieniem. Podniosłam z podłogi torebkę i wyciągnęłam w jego stronę drżącą od emocji dłoń, a gdy on ujął ją i uniósł do ust, kierując nas powoli w stronę wyjścia, wiedziałam, że ktoś przez choćby jedną noc znów będzie mnie kochał.
- Ale to już naprawdę ostatni raz, Lena.